1966 Lincoln Continental Cabriolet

Ameryka, lata 60-te. Czasy, w których budowano tam wielkie, ciężkie auta, palące nieokreślone ilości paliwa. Liczył się przede wszystkim luksus i komfort. Z tego okresu pochodzi samochód, o którym mowa w tym artykule. Chodzi bowiem o Lincolna Continental z 1966 roku w dość niezwykłej wersji - czterodrzwiowa limuzyna z otwieranym dachem, czyli Cabriolet. O ile sięgnę pamięcią, na dzień dzisiejszy żaden z producentów nie ma takiego auta w swojej ofercie. A Lincoln miał już takie auto, i to 50 lat temu...

Pierwsze wrażenia.

Każdy wie, o co chodzi. Wielkie auto, duży silnik pod maską, i tak dalej... Niby wszystko jasne, dopóki nie staniesz bezpośrednio przed autem i nie zaczniesz ogarniać go wzrokiem. Maska dłuższa niż dzisiejsze auta miejskie, szerokość znacznie większa niż ta, którą przewiduje się dzisiaj na jedno auto na parkingach. Podchodzę do auta i otwieram masywne drzwi, które ważą pewnie tyle, co Smart ForTwo. Sama ich grubość robi wrażenie, a to dopiero początek. Rozsiadłem się na kanapie, którą najchętniej postawiłbym sobie w pokoju przed telewizorem - szeroka, jednoczęściowa ze składanym podłokietnikiem. Taka sama czeka na pasażerów z tyłu. Można się na niej położyć w poprzek i wyciągnąć trochę kości w razie nudy w korku. Wszystko miękko wyściełane, obite grubą skórą. Jak na wiek auta, tapicerka robi dobre wrażenie. Podobnie jak deska rozdzielcza - ten egzemplarz jest dobrze utrzymany. Przestrzenie we wnętrzu potwierdzają wrażenie wielkości auta. Aby sięgnąć gdziekolwiek, trzeba się przemieszczać po śliskiej, skórzanej kanapie we wszystkie strony. Na szczęście nie jest to konieczne - do sterowania dosłownie wszystkim mamy tu przyciski - począwszy od szyb, poprzez małe trójkątne szyby w przednich drzwiach, antenę radia, przednią kanapę aż po wielki dach. Do jego obsługi służy jeden mały przycisk, który pobudza do życia całą masę hydraulicznych siłowników i silników elektrycznych, które Ford zaadoptował zapewne bezpośrednio od armii z jakiejś wyrzutni rakiet. Podobne wrażenie bowiem robi fakt otwierania klapy bagażnika - z jego wnętrza mogłyby równie dobrze wyjechać pociski ziemia-powietrze. A tych zmieściłoby się tam też niemało - ze złożonym dachem jego pojemność przypomina mniej więcej przestrzeń, którą w tamtych latach w Polsce miały do dyspozycji rodziny w wymarzonym i długo oczekiwanym M-1. Z resztą przez cały czas jazdy tym kolosem nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w sumie to chętnie zamieszkałbym w tej ruchomości...

Jedziemy.

Po przekręceniu kluczyka w stacyjce zaczyna się proces przelewania paliwa z około 100-litrowego baku do maszyny, którą amerykanie nazwali pieszczotliwie Big Block i która dość skutecznie potrafi rozbujać na postoju całe auto po gwałtownym naciśnięciu pedału gazu. Samo auto można by tak apropos używać jako maszynę do usuwania liści z ogródka - po ustawieniu auta tyłem do liści i dodaniu gazu, lądują one za płotem u sąsiada. Osiem cylindrów, prawie osiem litrów pojemności i niby ponad 300 koni mechanicznych, które chyba trochę za bardzo pamiętają czasy dobrobytu i ze stoickim spokojem zabierają się do pracy. Po przesunięciu dźwigni zmiany biegów w pozycję "Drive" maszyna w miarę sprawnie rusza przed siebie, wydając przy tym rasowy dźwięk, który znamy głównie z filmów - dzisiaj na próżno szukać aut o podobnym brzmieniu. Ogólnie nie jest źle - Continental mimo swoich kontynentalnych gabarytów przyspiesza na tyle sprawnie, że nie jest zawalidrogą. Z resztą nie został on zbudowany do pokonywania pierwszej mili w rekordowym tempie. Jego prawdziwe zalety poznajesz po ruszeniu z miejsca. Prawa fizyki nie da się oszukać, a te działają na korzyść komfortu pasażerów. Cała ta masa, wprawiona raz w ruch, toczy się z wielką gracją przed siebie, a raczej płynie. Auto kołysze się tylko nieznacznie na nierównościach, a zawieszenie dokonuje cudów, wytłumiając wszelkie nierówności. Za pomocą tego auta można dorobić sobie "na boku", otwierając w nim salon wellness dla ludzi ze skołatanymi nerwami.

To dotyczyć będzie też kierowcy, o ile nie przyjdzie mu prowadzić Lincolna przez ciasne miejskie ulice. W każdej innej sytuacji prowadzenie go jest czystym relaksem. Z resztą prowadzenie jest tu dość błędnym pojęciem. Mnie nasuwa się tutaj bardziej trafne porównanie do sterowania statkiem. Lekkie kołysanie budy niczym na falach, wielka kierownica jak koło sterownicze, układ kierowniczy o podobnie kiepskiej z resztą precyzji działania - płynąc przed siebie, nie kierujesz autem, tylko korygujesz jego kurs poprzez delikatne ruchy wielkim kołem. Podobnie ma się rzecz z braniem zakrętów - trzeba je planować w kompasem i dużym wyprzedzeniem, aby wysuniętą na parę metrów przed siebie maską nie zgarnąć za sobą paru stojących przypadkiem przy drodze aut. Dlatego naturalnym środowiskiem tego gatunku są szerokie i ciągnące się w nieskończoność drogi. Jadąc autostradą nie liczy się prędkość, lecz delikatne bulgotanie ośmiu cylindrów spod maski, szerokie podłokietniki i doskonałe jak na tamte czasy wytłumienie wnętrza. W takich warunkach nie myśli się w cale o zjeżdżaniu z autostrady, wręcz przeciwnie - można ominąć parę zjazdów, przez przypadek, z zamyślenia. To może być z kolei dość kłopotliwe, jeżeli zapomnimy o konieczności tankowania po maksymalnie 250 kilometrach... no ale jak trzeba to trzeba. Zjazd z autostrady przypomina trochę lądowanie samolotu pasażerskiego z tą różnicą, że nie potrzeba pozwolenia na lądowanie... na szczęście.

Główna atrakcja...

...to dach. Nie po to Ford rozbroił połowę armii, montując te całe oprzyrządowanie w bagażniku, żebyśmy zachwycali się V8 pod maską czy też niezliczoną ilością silniczków, sterujących wszystkim, czym się da. Te notabene można by było zapewne użyć do produkcji układu napędowego do kilku egzemplarzy Toyoty Prius. Poza Cabrio, Continental był dostępny w wersji ze sztywnym dachem jako 4-drzwiowa limuzyna i dwu-drzwiowe Coupe. Jednak największe wrażenie robi to czterodrzwiowe Cabrio - czegoś podobnego w Europie nie było nam dane doświadczyć (poza pojedynczymi przypadkami). I nie chodzi już o sam fakt, że mamy do czynienia z karoserią bez dachu i z czterema drzwiami, które jakby było mało atrakcji, otwierają się w przeciwną stronę (tak zwane Suicide doors). Sam dach, jego konstrukcja i gabaryty robią naprawdę duże wrażenie. Proces jego składania i otwierania jest za każdym razem wydarzeniem i atrakcją turystyczną dla będących w pobliżu przechodniów. Czasami potrafi dostarczyć dodatkowych emocji kierowcy, gdy otwarta na oścież klapa bagażnika zamiera w bezruchu i nie chce się zamknąć... W takim przypadku pomocny może okazać się zamek kluczyka, znajdujący się w tylnym błotniku po stronie kierowcy. Po co ten zamek? To przecież logiczne - służy do elektrycznego otwierania bagażnika kluczykiem. Inaczej się go nie otworzy, a za sprawą tego udogodnienia można uratować sytuację, w której proces zamykania dachu został przerwany na etapie zamykania klapy bagażnika. Ale to tylko takie niuanse... Nie zapominajmy, ten samochód powstał 50 lat temu.

Wart grzechu?

Niektórzy inwestują, kupując nieruchomości. Continentala możesz traktować prawie jak nieruchomość, choć potrafi się bardzo sprawnie i z dużą gracją przemieszczać. Inwestycja będzie na tyle doskonała, że zaoszczędzisz na ośrodkach Wellness i rejsach dookoła świata, a zabawa w przelewanie paliwa ze zbiornika do tłoków wielkości butelek mleka, które co rano wypija przeciętna amerykańska rodzina na śniadanie nie jest w najmniejszym stopniu uciążliwa dla portfela. Tym bardziej, jeśli jesteś tak dużym fascynatem motoryzacji, jak sam Lincoln w całej swej okazałości.